Lee-Leet on Facebook
Instagram
Lee-Leet on YouTube
Lee-Leet on Eurozone Music
About Buy music Press & Media Audio Lyrics Visual Events Connect

Recenzje  Wideo  Prasa  Wywiady


Recenzja "State of Emergency" oraz "Bare", Szymon Gołąb, RadioJAZZ.FM (16-06-2011)

Najważniejsze w tej muzyce jest piękno. Choć, jak mi się wydaje, dotarcie do niewidzialnych rzeczywistości nie jest pierwszą powinnością sztuki tworzonej przez Lee-Leet, to jednak jej mimowolne oddziaływanie, lotna łatwość we wprowadzaniu słuchacza w momenty zachwyceń, owo odbieranie oddechu pięknem – wszystko to rzeczywistość tę powołuje:

„Kroki tajemne i szepty zdrad.
Rodzi się wonny i słodki byt,
Idzie Lilith… Idzie Lilith…”

- jak wyrzekł Jarosław Iwaszkiewicz w wierszu o tytule znacząco zbieżnym z brzmieniem pseudonimu artystycznego uroczej Lee-Leet.

Właśnie: uroczej! Dokonywanie bowiem magicznych zabiegów w materii muzyki, wypełnionej tyleż emocjonalnością i smakiem najprostszych gestów serca, ile dostojnej, melodyjnej i nie stroniącej od (głownie wokalnych) eksperymentów jest najważniejszym rysem twórczej metody artystki.

Te dwa albumy, wydane w krótkim stosunkowo odstępie czasowym, są też bodaj najdojrzalszym dokonaniem debiutującego - bądź, co bądź – twórcy, i pozycji tej bronią na tle wszystkich płyt, których wysłuchałem przez ostatnie miesiące. I nie należy obawiać się w tym przypadku wieloznaczności zwrotu „dojrzałość artystyczna”, który w kontekście rodzimego rynku muzycznego nazbyt często oznacza utrwalenie się konwencji nijakości, zamknięcie brzmienia w jakiejś bliżej nieokreślonej – i dyktowanej wymogami komercji – estetyce łatwego banału, za którymi podąża wzrost liczby sprzedanych płyt, ale i obojętność słuchaczy. Nie. O taką „dojrzałość artystyczną” Lee-Leet posądzić nie można – nie tworzy ona muzyki rynku.

Miarą dojrzałości, którą przyjęła jest natomiast zespolenie perfekcji rzemiosła z natchnieniem właściwym poezji. Dodałbym ponadto powagę i artystyczną konsekwencję. I jeszcze kolejny składnik, którego określić niepodobna, a który brzmi wyraźnie w jej uroczych kompozycjach – być może jest to właśnie metafora istnienia:

„Niebo i ziemia rozdzieliły się
przez siedem minut tańca,
nim przyjechała twoja taksówka.
I odnalazłam się spadając,
w szybkim pociągu do piekła;
Bo z tobą cokolwiek jest wszystkim”.
- tak przetłumaczyć można emocjonalne sedno utworu Heaven & Earth z albumu Bare, wygranego – zgodnie z tytułem – jako intymne odsłonięcie uczuć w subtelnych fortepianowych zaklęciach.
„Przetłumaczyć” – napisałem, lecz w przypadku Lee-Leet anglojęzyczność tekstów nie jest hołdowaniem powszechnej, niezrozumiałej modzie, ani ucieczką w łatwość frazowania. Ta muzyka bowiem powstała w odrębnym od języków mówionych, i starszym od nich, języku serca; i jako taka nachyla ludzki głos do szeptu, nie – krzyku.
I jeszcze jedno – zadziwiająca jest fuzja gatunkowa, jaką wyzwoliła metoda kompozytorska autorki Bare: nie lada kunsztem i wyczuciem muzycznej stosowności należy się bowiem wykazać, by swobodnie używać rejestrów klasycznych i jazzowych wespół z tymi, do których przyzwyczaiła nas chłodna, niemal gotycka estetyka Bat for Lashes, czy Tori Amos.

Obym jak najczęściej mógł wyglądać na świat przez okna równie piękne i szerokie, jak te dwa albumy Lee-Leet.

Szymon Gołąb