Lee-Leet "Bare"
Świat na zewnątrz jest zimny i ponury, świece płoną jasno, w powietrzu czuć muzykę…
Właśnie tak, tekstem jednej z piosenek należy przedstawiać Lee-Leet, niezależną artystką, która pisze muzykę, teksty, aranżuje, produkuje i wydaje swój materiał. Lee-Leet to artystka w pełnym tego słowa znaczeniu, ma na swym koncie dwa albumy, pierwszy wydany w 2009 roku zatytułowany "State of Emergency" i drugi "Bare". Właśnie o nim chciałem opowiedzieć. "Bare" to album bardzo prosty w formule, jedynie fortepian i głos. I ktoś mógłby powiedzieć, czym tu się zachwycać? Jest czym. 13 utworów, w których przepiękny głos wokalistki, która nie boi się eksperymentów, a jednocześnie maluje swoją ekspresją przed nami świat pełen emocji, pełen doznań i surowe brzmienie fortepianu sprawia, że chce się tej muzyki słuchać ciągle i ciągle. Nie ma tu takiej depresyjności jak u innych, nie ma może finezji aranżów, ale po co? Czyż prostota nie wyraża czasem wszystkiego lepiej? Czy barwa głosu nie może oddać wszystkich uczuć, które pozwolą słuchaczowi zagłębić się w ten świat? 10 angielskojęzycznych utworów, mi nieodmiennie się kojarzy z Anną Calvi, choć moim zdaniem głos Lee-Leet ma większą skalę, lepszą barwę, a niektóre eksperymenty wokalne, potrafią słuchającego wprowadzić w stan podobny do upojenia jakimś szlachetnym trunkiem. 3 polskojęzyczne utwory, to moim zdaniem ukłon w stronę polskiego słuchacza, bo choć język polski jest pięknym językiem, to o karierę międzynarodową śpiewając nim trudno. Zresztą angielskie teksty stanowią bardzo dobre uzupełnienie do dźwięków i nie są absolutnie jedynie środkiem do łatwego celu, ale służą pogłębieniu interakcji ze słuchaczem.
Słuchając "Bare" ma się wrażenie, że oto przed nami stoi już gwiazda, która na swym koncie ma milion sprzedanych płyt, i może sobie pozwolić na różnorakie wycieczki artystyczne w głąb dźwięków, na które młody artysta nie może sobie pozwolić. Wydaje się, że płyta jest ukoronowaniem kariery artystycznej i wyrazem ekspresji autorki. Nic nie mówi nam, że to w zasadzie początkująca polska artystka, która dopiero stoi u progu kariery. Kariery bez wątpienia, bo Lee-Leet zmierza nieuchronnie w rejony w których od lat przebywa PJ Harvey czy Tori Amos, gdzie można łączyć sukces komercyjny z prawdziwą artystyczną wizją muzyki. Gdzie nie ma kompromisów, półśrodków czy banałów, jest tylko muzyka, słowa, i głos. I świat zawarty w dźwiękach. Ja wiem, że pewnego dnia Lee-Leet będzie zapełniać stadiony, wierzę w to, że nie zabraknie jej determinacji i osiągnie sukces. Ale wiem też, że dla mnie sukces ten już osiągnęła, zabierając mnie w rejony, w jakie od dawna żaden artysta nie był w stanie mnie zabrać. Pozostaje sobie życzyć jedynie zobaczenia tej uzdolnionej artystki na żywo, żeby poczuć do tego wszystkiego magię koncertu, magię występu na żywo, poczuć tę więź, którą poczuć można tylko na koncercie. I oczywiście koniecznie należy zapoznać się z pierwszą płytą. Bo Lee-Leet to artystka kompletna.
Marcin Pachla