„Leave It Behind’ to już trzeci album w pełni niezależnej artystki ukrywającej się pod pseudonimem Lee-Leet. I po raz kolejny mamy do czynienia z nietuzinkową produkcją, podobnie zresztą jak w przypadku poprzednich jej dokonań.
Czy można zaistnieć na rynku muzycznym bez wsparcia wielkich wytwórni płytowych, polegając tylko i wyłącznie na magii radia, koncertach a przede wszystkim dzięki własnemu uporowi i żelaznej konsekwencji? Twórczość Lee-Let jest na to najlepszym dowodem. Jej pierwszy album, zatytułowany „State Of Emergency” ukazał się dwa lata temu, zaś tego roku Lee-Leet uraczyła nas aż dwoma wydawnictwami. Pierwszym z nich był dość niezwykły album „Bare”, wydany wiosną. Płyta, na której zgodnie z tytułem, Lee-Leet faktycznie postanowiła obnażyć się przed słuchaczami, prezentując minimalistyczne, ale pełne emocji kompozycje oparte praktycznie wyłącznie na jej głosie i dźwiękach fortepianu. Najnowszą płytę postanowiła nagrać wreszcie w towarzystwie pełnego zespołu, co zresztą widać na okładce. Jedną z największych zalet tej produkcji jest jej różnorodność - dowód na to ze Lee-Leet nie boi się wyzwań i sięga po rozmaite środki wyrazu. Konsekwentnie też śpiewa po angielsku - zaledwie dwu utworom towarzyszą polskie teksty. Praktycznie każdy utwór to dla słuchacza podróż w inne rejony. Rockowe brzmienia, akustyczne ballady, nieco elektroniki, momentami nawet inspiracje muzyką klasyczną, a wszystko to spowite odrobiną gotyckiego chłodu i przede wszystkim zmysłowym i niosącym wiele emocji głosem. Co najciekawsze, Lee-Leet nie boi się także cięższych brzmień - kilka utworów opartych jest na całkiem ostrych gitarowych riffach. Zresztą rozkładanie tych dźwięków na czynniki pierwsze mija się z celem, przy głębi i bogactwie nastrojów jakie wywołuje ta muzyka - intymna, pełna zadumy, marzycielska i pełna prawdziwie jesiennej melancholii. W podobnym nastroju utrzymane są także teksty - niezwykle kobiece i osobiste. Ale i tak największym plusem tej twórczości pozostaje po prostu szczerość. Lee-Let to artystka, która po prostu ma coś do powiedzenia, nie mówiąc już o własnym stylu a przede wszystkim pomyśle na własną twórczość. Po 9 utworach stanowiących właściwą część płyty otrzymujemy bonus - utwór „Odlećmy stąd” tym razem zaśpiewany po angielsku, oraz przypomnienie tytułowej kompozycji z debiutu w nieco przearanżowanej wersji. W jednym z utworów Lee-Leet śpiewa „nie słuchaj słów ani dźwięków, nie dopatruj się barw ani wymiarów”. I to chyba najlepszy sposób na poznanie tej wyjątkowej muzyki. Odrzucenie wszelkich uprzedzeń, ocen i szufladek i po prostu poddanie się jej niewątpliwemu, kuszącemu urokowi. Jeśli kochacie właśnie takie kobiece, przepełnione emocjami dźwięki - to płyta definitywnie dla Was. Polecamy!
Krzysztof Stachowiak